Serio! Wystarczyły dwa tygodnie naszej nieobecności w styczniu, podczas ferii, aby na balkonie urocza para gołębi uwiła gniazdo i zniosła jajko!
Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie – z jajka wykluło się pisklę, a my z ekscytacją podglądamy dzikie życie i zastanawiamy się jak nasz młodziak (po miesiącu to już całkiem spory ptak) wyfrunie z balkonu? No i tak, w sposób zupełnie nieplanowany, na naszym balkonie rozmnażają się ptaki, a dzieci mają żywą lekcję przyrody.
Tymczasem, po cichutku zaczyna się wiosna i kosz, w którym jesienią zrobiłam cebulowy tort zaczyna rozkwitać. Pierwsze zakwitły przebiśniegi, a tuż za nimi miniaturowe irysy. Kolejne cebule przebijają się na powierzchnię.
Wielkim plusem takiej cebulowej kompozycji roślinnej posadzonej w koszu jest jej dostępność oraz mobilność. Dzięki temu, że kosz stoi na podwyższeniu, mamy możliwość obserwacji z bliska tych niewielkich roślin. Podziwianie misternego wybarwienia kwiatów oraz różnych kształtów liści jest odprężające i działa jak prawdziwy trening uważności. Taki podręczny mindfullness.
Kontakt z naturą jest istotny dla naszego zdrowia, ale w mieście najczęściej musimy włożyć nieco wysiłku, aby go doświadczyć. Nic nie stoi na przeszkodzie by mieć go w zasięgu ręki. Jeśli dobrze przemyślimy aranżację balkonu może się on stać naszym zielonym mikrokosmosem. Dostępnym przez cały rok, bliskim i zaskakującym.
Choć nic za darmo. Ostatnio przesłałam znajomej zdjęcie pisklaka….oraz rosnącej przy gnieździe sterty odchodów (których nie ruszamy, żeby nie płoszyć pisklaka). Żaliłam się, na ten bałagan i zgniecione sadzonki truskawek. Znajoma zaproponowała, żeby spojrzeć na to z zupełnie innej perspektywy, tj. jak na super-eko-bio nawóz… hmmm… Ciekawa jestem jak to widzicie?